Kachimi
Administrator
Dołączył: 12 Sty 2011
Posty: 524
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Władysławowo
|
Wysłany: Nie 1:50, 20 Lut 2011 Temat postu: Tomasz Krukowski - Przygoda zwana życiem |
|
|
Witam. Na czas prowadzenia tego postu nie będę adminem tylko autorem. Chcę wam zaprezentować moją książkę: "Przygoda zwana życiem". Napisałem ją z dwa lata temu. Zacząłem pisać na lekcjach w szkole, to często bezsensowne przemyślenia i analizy sytuacji dosyć nieistotnych, ale chyba obecnych w życiu codziennym. Książka opowiada o życiu Roberta, którego życie zmienia się diametralnie. Czemu? Jak? Po co? Przeczytajcie. Będę ją zamieszczał tutaj częściowo, gdyż całej jeszcze nie przepisałem a publikacja na tym forum zmusi mnie do zaciśnięcia pasa. Oto pierwsze strony. Miłego czytania.
Tomasz Krukowski – Przygoda zwana życiem
Ruszyłem z przystanku. Jadąc jedną z najruchliwszych ulic Gdyni patrzyłem przez okno,
wlepiony w billboardy i reklamy niczym w jakieś obrazy Da Vinciego. Bank, Sklep, bar mleczny, bank, suknie ślubne, bank. Kurde! Po cholerę tyle banków?! Jakby się nad tym zastanowić to banków jest prawdopodobnie tyle, co ich klientów. Wyjątkiem jest Afryka – Czarny Ląd – zamieszkała przez murzynów, których długie czarne pały dostają erekcji za każdym razem, gdy zobaczą na talerzu coś, co nie przypomina lwiego gówna. Nie jestem rasistą, ale wyobraźcie sobie półnagich, brudnych i wychudzonych murzynów żyjących w małych osadach gdzie bogaci białoskórzy bawią się w boga decydując, kto umrze a kto pocierpi jeszcze jeden dzień. Pośród tych małych tekturowych domków stoi wielki, ciepły, betonowy, szczelny bank, w którym za miskę wody zapylają jak chomiki w kołowrotku kolejni murzyni. Co tacy mają zdeponować w sejfie czy na jakiejś zasranej lokacie
cztery i pół procent? Piasek? Jeszcze mniej warte życie? Kurwa, co za świat! Wysiadłem. Przeszedłem kolejne dwieście pieprzonych metrów szybkim tempem jakbym się spieszył na następny zasrany autobus, chociaż muszę czekać na niego zasrane piętnaście minut!
Znowu minąłem panią z ulotkami kolejnego banku. Nie mam własnego konta. No, bo po co mi? I tak nigdy nie mam pieniędzy. Mimo że napisałem, co napisałem na temat banków pomagam pani z ulotkami, ona chyba też ma głęboko w dupie to, co jest na tych ulotkach, których pewnie nigdy nie przeczyta. Na granatowym papierze są litery, cyfry, loga i takie tam. Zawsze biorę ulotkę żeby ta kobieta pomyślała sobie: „Jeszcze tylko pięć pięć pierdolonych miliardów ulotek!”. I tak dalej…
Jest gorąco. Jest zajebiście gorąco! Jakiś tryliard stopni! A ja jestem w kolejnym autobusie. Znowu jadę. Tym razem nie patrzę przez okno, pomoże robię to zawsze jak jadę, ale oglądanie tego samego widoku przez kilka miesięcy traci urok po kilku dniach. Poza tym boję się. Nie potworów, własnego odbicie w szybie, wypadku, spojrzeń innych ludzi… boję się zobaczyć banki, które tam były i wiem, że są, ale po prostu bierze mnie na wymioty jak je widzę. Idę spać.
Władysławowo. Miasto seksu i biznesu. Kocham to świeże powietrze. Jest piątek – tygodnia koniec i początek. Trzeba wynieść śmieci. Śmieci leżą na ziemi, co z kolei wiąże się ze schylaniem się po nie, co wiąże się z ruszeniem czterech liter z fotela, a tego mi się nie chce. Ale jak mus to mus. Mam na sobie stare wytarte jeansy. Wstaję, podchodzę do czarnych worków – i tu rodzi się pytanie: Dlaczego czarnych? Czemu nie różowych w paski, kropki lub inne badziewia? – Schylam się… Przeklinam. Właśnie usłyszałem krótki trzask w okolicach lędźwiowych – inaczej, koło dupy (mojej oczywiście) – co to niby było?! Dziwny dźwięk przy tylnej kieszeni moich niebieskich starych wytartych spodni.
Pewnie myślicie, że te kawałki marnie zszytego materiału rozwaliły się w kroczu i widać
moje niższe partie owłosienia wychodzące ze zbyt małych gaci – bo skoro jeansy są krótko mówiąc
„do dupy” to majtki (jako, że nie są na wierzchu) mogą być zbyt beznadziejne, ażeby nadać im honorowy status „do dupy” prawda? – Uciskających mnie w niegdyś jądro podobne organy płciowe.
Istnieje też druga znacznie krótsza wersja zdarzeń, którą moglibyście ułożyć w swoich główkach. Po prostu puściłem tak zwanego „bąka” z wysiłku, jakim jest dla mnie schylenie się po kilku gramowy worek z pozostałościami po mnie i mojej rodzinie - i tyle.
Ale niestety moi drodzy nic z tych rzeczy. To czekolada. Niby jeszcze głupsze niż dwie wcześniej zaproponowane opcje, ale cóż. Prawda bywa zaskakująca. W tylnej, lewej lub prawej kieszeni złamała się tabliczka mlecznej czekolady Alpen Gold. Lubię te czekolady, jak zresztą każdą czekoladę, która nie kosztuje mniej niż dwa złote. Tanie czekolady to chłam.
Dzwoni Wafel. Kim jest Wafel pytacie? Czy to mój adwokat? – Wtedy nazywałby się Pan Wafel – który nie jest mi potrzebny nie dlatego, że nie stać mnie na niego – choć nie stać mnie – ale dlatego że jestem „grzecznym chłopcem” – podobno… Nie Wafel to nie adwokat. Czy to mój ojciec, który odszedł od matki, gdy miałem osiem lat, bo non stop pieprzyła się z listonoszem, który przychodził raz po raz i jeszcze jeden? Nie. Wafel nie jest moim ojcem. Mój ojciec siedzi w śmierdzącym Iraku i pali papierosy jak lokomotywa czekając na powrót do domu, żeby… - właściwie to nie wiem po co ma wracać – a co mi tam, kocham go jak ojca, więc niech wróci. Więc kim jest Wafel? Już mówię.
Wafel to przyjaciel, nie jakiś tam przyjaciel – na fotografii mojej i moich przyjaciół on nie byłby gdzieś pomiędzy cheerleaderką a młodocianym strażakiem, zza których wyrastałaby jego kiwająca trudna do zobaczenia, chuda ręka. Stałby zaraz obok mnie z głupawym uśmiechem, długimi jasnymi włosami ubrany jak zwykle, czyli na czarno – to Mój przyjaciel.
Rozmowa ciągnęła się jakiś kwadrans. Gadaliśmy o różnych rzeczach jak seks, muzyka, kino, sport, kończąc na najciekawszym z tematów, którym jest – oj, znowu – seks. Rozważaliśmy wady i zalety naszych niesamowicie męskich ciał. Gadaliśmy o orgazmie, Kamasutrze, fantazjach erotycznych, a na sam koniec –skończywszy temat seksu – chwaliliśmy się tym, co udało nam się wysrać – dosłownie. Wafel podczas długiej konwersacji ze mną musiał zasiąść na ceramicznym tronie i właściwie przerwaliśmy rozmowę, bo jak to ujął „mój przyjaciel W” : „Czekaj! Tylko wytrę dupę.”
To czekam.
Pewnie uznacie, że jesteśmy zboczeni, porąbani i może nawet homo. Zgodzę się z tymi dwoma pierwszymi. Wracając do rozmowy musiałem opowiedzieć Waflowi o zdarzeniach ostatniego tygodnia – nie żebyśmy się nie widywali na co dzień, ale i tak bym to opowiedział.
- Wiesz, co? – Zacząłem
- Co?
- Poznałem fajną dziewczynę.
- Alicję?
- Tak.
- Wiem, też ją znam – oczywiście, że tak. Jego zna dziewięćdziesiąt procent dziewczynek w wieku dwunastu lat, choć sam jest od nich ponad pięć lat starszy, ja zresztą też, choć ja lubiłem podrywać dziewczynki w wieku od sześciu do jedenastu lat. Zapomniałbym dodać, iż Alicja ma osiemnaście lat, więc sami uznajcie czy informacje zawarte powyżej to tylko stek bzdur bez znaczenia czy jednak znajdziecie tam coś ciekawego.
- Ponoć się jej podobam.
- Wiem. To widać. Czemu podobno? Przecież to normalne, fizycznie jesteś ok. tylko z psychą słabo, ale wiesz… - oczywiście, że wiem, przecież też czasem go rozumiem. Rozważałem nawet opcję pocałowania jej, ale chyba nic z tego bo nigdy tego nie robiłem. – Tyle że wiesz Robi, ona czasem coś bierze i odwala maniany. Ostatnio coś wciągała i zajebała ochroniarzowi takiemu w chuj dużemu z bańki. Podobno czasem tu i ówdzie wskakuje komuś do łóżka więc może coś ci się uda.
- Eee tam… Pogłoski. Wafel mój frendzie?
- No?
- Nauczysz mnie całować? – Odczekałem chwilę, aby poznać jego reakcję.
- Co ty powiedziałeś?
- Spytałem czy nauczysz mnie całować.
- Chyba żartujesz?! Pojebało Cię?
- Nie. Czemu? Czekam na odpowiedź.
Kurwa mać! Rozłączył się. A to Peszek…
Nazajutrz poszedłem do domu Wafla na nasze regularne spotkanie. Ponowiłem moje pytanie i… - o dziwo – zgodził się udzielić mi kilku rad dla laików. Darek jest doświadczony w tych sprawach bo jest ze swoją Magdą chyba już trzysta lat. Zaczął:
- Po pierwsze, musicie być sami.
- Dlaczemu? – spytałem sam niewiedząc czemu.
- Prywatność, intymność… takie sprawy? -
- Acha – dodałem zanim skończył – kumam.
- Musicie być w ciepłym miejscu, zanim ją pocałujesz połknij ślinę i obliż usta. Ja tak robię.
- A jak mam się ustawić względam do niej? – zapytałem
- Najlepiej na wprost, jak będzie siedziała przed tobą to kucnij przy niej. I nigdy nie wpychaj języka! Cmoknij ją ze trzy razy delikatnie i czekaj na jej ruch.
- Aaa. – potwierdziłem – jakiś limit czasowy?
- Nie więcej niż czterdzieści sekund.
Wychodząc powiedziałem, że jeżeli takowa wiedza teoretyczna znajdzie zastosowanie w praktyce to przyjdę do niego i go Przytule.
Jest wcześnie – jedenasta rano – i budzi mnie dźwięk pieprzonego sms’a. Wstaję, bo nikt tego cholerstwa nie wyłącz. Jak zawsze klikam jeden guzik i idę da WC’tu aby oddać mocz. Chwila przerwy… Już gotowe. Nastawiłem wodę na poranną rozpuszczalną kawę i poszedłem przeczytać krótką wiadomość tekstową znajdującą się w moim przedpotopowym telefonie. O! Od Alicji: „Spotkamy się dziś o osiemnastej na Sali?”. No ba! Oczywiście, że tak. Hehehe! Biorę prysznic, wypryskuję na siebie litr perfum itp. Jest siedemnasta trzydzieści. Kolejny sms. Świat mnie dzisiaj kocha. Kurwa mać! Ala odwołała spotkanie! Kurwa mać! Tak się wkurzyłem, że poszedłem czytać „Chłopów” ale dialekt czy slang był tak cholernie upierdliwy, że po kilku akapitach zasnąłem.
Obudziłem się rano. Mama niesie coś do picia. Zgaduję, że to herbata.
- Robert masz herbatę, ja idę do pracy. Acha, przyszła jakaś koleżanka. Wpuścić ją?
- Ta! – odparłem i usiadłem na krawędzi łóżka.
Z korytarza padło długie: „Papa” – wykrzyczane przez mamę.
O kurczę! Ala? Ale… zajebiście!
- Hej Robi – nazywała mnie tak pieszczotliwie – coś się stało?
- Yyy… Nie. Jeszcze.
Nie zatrzymywała się. Szła wprost na mnie, usiadła obok i objęła mnie, wyglądała tak cudownie, że na sam widok ciśnienie w dolnych partiach ciała nagle wzrosło – i to gwałtownie!
- Przepraszam za wczoraj, szłam z ręką do lekarza.
- Nic nie szkodzi. Nic się nie stało.
- Szkodzi, ale dziś ci to wynagrodzę – Yyy… Co?! – nawet nie wiesz jak – szepnęła cicho i miała rację. Nie miałem pojęcia jak to zrobi lecz na szczęście się przekonałem.
Miała na sobie czarne rurki podkreślające jaj wąskie biodra, rozpinaną bluzkę z dekoltem
w kolorze trawy o poranku i śnieżnobiałe skarpetki. Jej rozpuszczone brązowe włosy błyszczały w lekkim słońcu i sprawiały, że cały drżałem. Miała wyjątkowo piękne zielone oczy i pełne namiętności usta. W tej chwili, gdy niczego mi już nie brakowało, pocałowała mnie. I ja Ją też. Trwało do prawie minutę, choć ja uważam, że stanowczo za krótko. Tak więc zaczęliśmy od nowa. I jeszcze raz. Gładkie i sprawne ręce Ali zdjęły ze mnie koszulę – oczywiście z moją niewielką pomocą – Jej wargi i moje spotykały się co chwilę. Teraz ja zdjąłem z niej koszulkę i ani się nie obejrzałem, kiedy zauważyłem że nie ma już stanika. Potem położyła moją rękę na jej piersi, którą delikatnie pieściłem z niesamowitą delikatnością. Następnie zabrała się za zdejmowanie mi paska od spodni – szło jej rewelacyjnie!
Wiedziała czego chce, kierowała mną, przeważała, lecz ani trochę mi to nie przeszkadzało. Było cudownie. Po chwili leżeliśmy nago, zupełnie nago pod kołdrą, lekko drapiąc i podgryzając się. Rozkosz! Byłem w niej i nie chciałem wychodzić. Baraszkowaliśmy spory kawał czasu. Czułem się jak koń po westernie, zmęczony, serce wali jak młot pneumatyczny! Zadowolony i oczyszczony. Oczywiście – żeby nie było – użyliśmy zabezpieczeń. Zasnąłem.
Obudziłem się. Jest noc, środek nocy. Elektryczny zegar wskazuje trzecią siedemnaście. Kurwa! Aaa! Nie mówcie, że to był sen! To niemożliwe! Wlepiony w sufit myślałem o tym co się stało lub nie. To był piękny sen? Czy to był sen kurw!? Los ze mnie kpi! Czy to był sen? Jeśli tak to czy spowodowała to szafka, która spadła mi na głowę? Oby nie… Może coś zjadłem i miałem halucynacje? Może chwilowo umarłem i znalazłem się w niebie a ten samolubny bóg, zazdrosny o to, że nie mam tak jak on kilku set miliardów lat, że mogę poruchać, że mogę być żywym, że mogę mieć wybór czy mam go w dupie czy nie, że dla mnie życie nie opiera się na graniu w wielkie simsy tylko na życiu każdą chwilą jak ta miałaby być ostatnią w życiu! Smutno mi… „To twoja wina!” nie wiem kto jest adresatem tego tekstu ale taka prawda – to tego kogoś wina! Zaraz! Może ja teraz śpię i to jest koszmar?! Nie… Po dwudziestu ośmiu uszczypnięciach nawet ja uznam, że nie śpię.
Jestem głupi. Debil ze mnie. Snuję teorie i hipotezy zamiast rozejrzeć się za jej koronkowymi stringami! Popatrzyłem w prawo. Nie ma, tylko ściana. Teraz na lewo. Jest! Naga, uśmiechnięta, zmęczona, spokojna i zadowolona. Tak, tak, tak… Kocham bycie skończonym idiotą! A gdzie te stringi? Hm. Leżę na nich. Aha.
Delikatnie skanuję jej piękne, boskie, idealne, gładkie, słodkie, seksowne ciało pachnące wytężoną pracą fizyczną wykonaną przez nas kilka godzin temu, Tak słodko śpi. Oddycha cicho… Oddech Ali mówi: „Ekstaza!”. Jak ja uwielbiam łechtać swoje ego. Budzi się powoli. Na chwilę, aby oddać mi ten uśmiech, który pokazuje w jakiej skali jest zaspokojona, oceniam że na dziesięć dobrą notą byłoby… Hmm… Dziesięć? Posyła mi całusa a następnie kładzie swoje potargane i pięknie pachnące brzoskwiniowym szamponem włosy i przytula się delikatnie. Zasypia. Działa na mnie jak narkotyk. Zasnąłem przy niej. Ufff… Paczki po prezerwatywach walają się po pokoju, tak samo jak nasze części ubioru. Płonę! Chcę się obudzić i widzieć ją przy sobie rano. Ach! To jest to! Ufff…
Post został pochwalony 0 razy
|
|